
Oto fragment artykułu autorstwa Mirosława Pęczaka, który można znaleźć w tygodniku „Polityka” (środa 17 października 2007)
Od bankietu po festynu, od szkolenia po wojnę paintballową। Zawód event managerów, czyli specjalistów do organizacji imprez stał się tak modny, jak rozległy jest ich repertuar। Pozwalamy sobie więc spolszczyć iwent ,i iwentowca (…)
Wielkie korporacje z reguły są dla agencji eventowych najlepszymi klientami। Głównie dlatego, że dysponują dużymi budżetami, ale też dlatego, że rutynowo organizuje się dla nich szkolenia połączone z rozrywką, no i liczne wyjazdy o rozmaitym charakterze. W efekcie iwentowcy stają się nie tylko kontrahentami korporacji, ale też wpółtwórcami korporacyjnej kultury. Nie da się ukryć, iż tym samym są współodpowiedzialni za stan wrażliwości i upodobań rozrywkowo-kulturalnych klasy menedżerskiej. Taka sytuacja niewątpliwie podnosi prestiż zawodowy, ale może też być uciążliwym balastem, bo kiedy zmieni się tendencja i - tak jak już dzieje się na Zachodzie – modne stanie się kontestowanie korporacyjnego kapitalizmu, zawód event managera, kreatywnego „sprzedawcy wrażeń” straci na atrakcyjności (…)
Na razie jednak polscy iwentowcy mogą spać spokojnie, bo dziś to oni płyną na fali mody, detronizując w rankingu zawodów atrakcyjnych copywriterów reklamowych, maklerów giełdowych, a nawet PR-owców specjalizujących się w opracowywaniu wizerunku instytucji i osób. Panuje bowiem przekonanie, które najdobitniej wyraził Hirek Wrona – dobry event, o którym jego uczestnicy długo będą pamiętać to coś więcej niż rozrywka czy doświadczenie szkoleniowe: to sztuka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz